KATEDRA LUCASA

Newton z pryzmatem, z twarzą uciszoną,

Marmurowa wskazówka rozumu na zawsze

Przepływająca dziwne morza myśli, sama.

W. Wordsworth

 

Wiosną roku 1667 uniwersytet w Cambridge wznowił zajęcia. Izaak Newton wrócił w końcu kwietnia i zaczął urządzać się na stałe. Zachowane rachunki ujawniają niezwyczajną u niego rozrzutność, niemal euforię: wydaje prawie dwa funty dla uczczenia stopnia bakałarza i na tawerny, przegrywa 15 szylingów w karty, sprawia sobie togę i kupuje tokarkę. Formalnie biorąc dopiero wybór na członka kolegium zapewniał stabilizację, brak jednak jakiego­kol­wiek śladu, żeby Newton obawiał się o swój akademicki los. I rzeczywiście wszystko poszło gładko: 2 października ogłoszono, że znalazł się wśród wybranych na jedno z dziewięciu wakujących miejsc. Następnym szczeblem był stopień magistra. Pomiędzy otrzy­maniem stopnia bakałarza a stopniem magistra zgodnie ze statutami musiały upłynąć trzy lata wypełnione licznymi obowiązkami. W praktyce nawet dżuma nie opóźniła przyznania tytułu i w 1668 r. Izaak Newton został magistrem sztuk, co znów odbiło się w wydat­kach na krawców i karczmy.

W następnym roku nastąpił ostatni etap uniwersyteckiej kariery Newtona: został następcą Barrowa na katedrze matematyki Lucasa. Otrzymanie tej katedry tylko pośrednio było skutkiem pracy Newtona w zakresie matematyki. Nie wiadomo dokładnie, kiedy Barrow zapoznał się z osiągnięciami młodszego kolegi, w każdym razie to on otrzymał od Collinsa książkę Mercatora, zwrócił uwagę Newtona na podobieństwo wyników i zasugerował zapewne sposób zapewnienia priorytetu.

Barrow pisząc do Collinsa w lipcu 1669 r. po raz pierwszy wspomniał o młodym człowieku, który uzyskał bardziej ogólne wyniki niż Mercator, potem przesłał mu samą pracę (De analysi), wreszcie w trzecim liście ujawnił tożsamość autora: „nazywa się p. Newton; jest członkiem naszego kolegium, bardzo młodym (dopiero drugi rok jest magistrem sztuk), lecz o nadzwyczajnym geniuszu i bieg­łości w tych kwestiach”.

Wydaje się, że Newton nie chciał ujawnić swego nazwiska, dopóki nie dowiedział się, jak przyjęta jest jego praca. Uważał się za jeszcze niedojrzałego i nie zdawał sobie sprawy, że nie tylko Collins, ale i jego naukowi korespondenci nie są w stanie go już niczego nauczyć. Przez całe życie Newton nie potrafił znieść kryty­cz­nych opinii na temat swoich prac. W młodości reagował zwątpie­niem i zniechęceniem, później wyniosłym okazywaniem wyższości. Pracując samotnie formułował problemy i ich rozwiązania w sposób nie zawsze zrozumiały dla innych. Sprowadzało to czasem na niego dodatkową niezasłużoną krytykę, jeszcze pogłębiając skłonność do izolacji, ale też przesądzało o jego oryginalności.

Katedra Lucasa była ufundowana w 1663 r. z myślą o szerszym wprowadzeniu do Cambridge przedmiotów matematycznych. Liczba stanowisk naukowych dla przedstawicieli nauk ścisłych i przyrod­niczych była w Anglii niewielka. Oxford posiadał już od roku 1619 dwie katedry Savile'a: astronomii oraz geometrii. W Londynie przy Gresham College, prowadzącym popularne wykłady po angielsku, istniało siedem stanowisk wykładowców sztuk wyzwolonych, w tym medycyny (czyli „fizyki”), geometrii i astronomii. I to było wszystko, nie licząc stanowiska w Christ's Hospital, gdzie również uczono matematyki, oraz w obserwatorium w Greenwich, gdzie królewski astronom Flamsteed z własnych pieniędzy łożył na instru­menty pomiarowe i opłacał pomocnika. Matematycy i uczeni byli prze­ważnie duchownymi lub lekarzami, część z nich pozostawała w służbie urzędniczej, jak John Collins i lord Brouncker, pierwszy przewodniczący Towarzystwa Królewskiego, matematyk również zajmujący się teorią szeregów.

Profesor katedry Lucasa obowiązany był wykładać jakąś część geometrii, astronomii, geografii, optyki, statyki bądź jakiejś innej dyscypliny matematycznej w każdym tygodniu w ciągu jednego z try­mestrów. Miał złożyć w bibliotece uniwersytetu kopie 10 spo­śród prowadzonych wykładów, powinien również przez kilka go­dzin w tygodniu udzielać odpowiedzi na pytania oraz wyjaśniać trudności studentom. Nie wolno mu było przyjąć żadnego stano­wiska kościelnego związanego z duszpasterstwem albo wyjazdem na stałe ani żadnej funkcji w kolegium lub na uniwersytecie. W zamian otrzymywał jedne z najwyższych dochodów w Cambridge, przywilej uczenia (jako tutor) wyłącznie najbogatszych studentów (fellow commoners) oraz prawo noszenia szkarłatnej togi.

W 1669 r. Izaak Barrow, pierwszy profesor Lucasa, ustąpił i spo­wo­dował, iż jego następcą został Izaak Newton. Trudno powie­dzieć, w jak zażyłych stosunkach pozostawali ci dwaj całkowicie odmienni ludzie, wygląda jednak na to, że Barrow potrafił zdobyć zaufanie swego nadmiernie podejrzliwego i zamkniętego w sobie, lecz nadzwyczajnie utalentowanego młodszego kolegi. Powierzał mu drobne prace w rodzaju korekty swoich wykładów z optyki, a z kolei Newton był tak uprzejmy, że nie skrytykował twierdzeń o bar­wach, które były już, od czasu jego własnej pracy, nieaktualne.

Podawano różne wyjaśnienia rezygnacji Barrowa. Sam Newton opowiadał później, że Barrow znalazł kiedyś długie rozwiązanie pewnego problemu dotyczącego cykloidy i był zdumiony, gdy Newton pokazał mu rozwiązanie tego samego zagadnienia w sześ­ciu linijkach. Następstwem uznania wyższości Newtona jako matematyka miało być przekazanie mu katedry. Ponadto Barrow był człowiekiem ambitnym i pragnął awansu, co wyrażało się między innymi w mnogości i długości okolicznościowych wierszy łaciń­skich, jakie zamieszczał w antologiach tworzonych z okazji każdego wydarzenia w rodzinie królewskiej. Wreszcie czuł się bardziej teologiem i duchownym niż matematykiem. Wkrótce po swej rezygnacji został kapelanem królewskim, a później przełożonym Trinity, co szczerze ucieszyło Newtona. Tę ostatnią funkcję pełnił zresztą niedługo, umarł bowiem przedwcześnie w rezultacie przedawkowania opium (poznał je na Bliskim Wschodzie), którym usiłował leczyć atak płucny.

Z chwilą uzyskania katedry pozycja Newtona ustabilizowała się. W ciągu niewielu lat przebył wszystkie szczeble akademickiej drabi­ny od subsizara do profesora. Osiągnął dość wysoką pozycję społeczną, wolno przypuszczać, że z pewną dumą odwiedzał matkę i pozostałych krewnych i znajomych w Lincolnshire.

O całych latach i dziesiątkach lat życia Newtona w Cambridge wiadomo bardzo niewiele. Oprócz kilku tygodni w Lincolnshire większą część każdego roku spędzał w Cambridge. Prowadził czy też gotów był prowadzić przepisane wykłady, ale zaledwie kilka osób wspominało o tym, że ich słuchało; nikt, zdaje się też, nie wyniósł z nich wiedzy, którą później mógłby się pochwalić. Przynajmniej część wykładów dotyczyła tematów prac Newtona i musiała być kompletnie niezrozumiała dla studentów bez syste­matycznego przygotowania w naukach ścisłych. Czasem wracał z wykładu już po kwadransie, okazywało się bowiem, że nikt nie przyszedł. W całym okresie niemal trzydziestu lat był tutorem zaledwie dwóch studentów.

Kiedy nie miał wykładów, pracował. W okresie pisania Principiów kładł się spać o drugiej, trzeciej w nocy, w związku z czym nie chodził na ranne nabożeństwo, w porze zaś wieczornego nabożeństwa pogrążony był w pracy. Miał czas chodzić do kościoła tylko w niedziele. Sprawiał na innych wrażenie, jakby szkoda mu było czasu poświęcanego na sen i jedzenie. W późniejszym okresie nigdy nie zażywał żadnych rozrywek w rodzaju gier czy przejaż­dżek. Rzadko przyjmował gości i łatwo o nich zapominał, gdy tylko coś istotnego przyszło mu do głowy. Tylko od święta schodził na kolację do hallu, a i wtedy, gdyby mu nie zwrócić uwagi, gotów był zejść nieuczesany, w przydeptanych butach i z nie zawiązanymi pończochami.

Nazwiska ludzi, z którymi utrzymywał kontakty, na ogół nie­wiele nam już mówią. W późniejszym okresie odwiedzał go bibliotekarz Trinity – Laughton oraz przyszły przełożony Gonville and Caius College – Ellis. Bywał u niego Vigani, chemik, z którym znajomość została zerwana, ponieważ opowiedział w obecności Newtona sprośną historyjkę o zakonnicy. Przez dwie dekady dzielił pokój z Wickinsem, który później otrzymał beneficjum i założył rodzinę. Ich późniejszy kontakt listowny ograniczał się do kilku­zdaniowych informacji o przesłaniu pieniędzy bez żadnych osobistych ak­centów. Po wyjeździe z Cambridge Newton nie utrzy­mywał przy­ja­cielskich stosunków z nikim spośród jego miesz­kańców. Gdy otrzymał posadę w Londynie, w ciągu miesiąca spakował się i wyjechał, tracąc z dnia na dzień kontakt z uniwersytetem i jego ludźmi.

Kiedy był już sławnym uczonym, nikt właściwie nie pamiętał go z wcześniejszych lat, nawet w Trinity nikt o nim nic nie wiedział. Zachowało się trochę anegdot o jego roztargnieniu, jak to na przykład myliło mu się, kiedy iść na mszę do kaplicy, a kiedy do kościoła pod wezwaniem Marii – co zapewne nigdy nie myliło się jego kolegom niecierpliwie wyglądającym wszelkich wydarzeń. Newton był łagodny w obejściu, na ogół poważny i zamyślony. Humphrey Newton (przypadkowa zbieżność nazwisk), który jako subsizar pomagał mu po odjeździe Wickinsa, tylko raz widział, żeby Newton wybuchnął śmiechem. Było to wtedy, gdy ktoś go zapytał, jaki pożytek może przynieść czytanie Euklidesa.

Z niektórych anegdot można się domyślać, że Newtona w Cam­bridge otaczała aura szacunku przypominającego nieco podziw dla niezrozumiałych zjawisk przyrody. Miał podobno zwyczaj pokrywać rysunkami wyżwirowane dróżki. Rysunki te wszyscy starali się omijać. W 1667 albo w 1672 roku podczas wojny z Holendrami słychać było w Cambridge odgłosy dział walczących flot. Newton miał z miną Sherlocka Holmesa stwierdzić, że Anglicy przegrali (co było prawdą). Pytany, jak do tego doszedł, powiedział, że kanonada narastała z czasem, a więc musiało to znaczyć, że Holendrzy zbliżają się w ślad za Anglikami do wybrzeży. Druga z dwóch dat jest o tyle prawdopodobniejsza, że te nieliczne infor­macje o życiu Newtona, jakie się zachowały, pochodzą z reguły z późniejszego okresu. Wydaje się, że z biegiem lat autorytet Newtona stawał się coraz większy, wiemy, że w latach osiem­dzie­siątych obracał się on głównie wśród przełożonych kolegiów – ścisłej elity Cambridge.

Gdy Babington otrzymał w prezencie od autora egzemplarz Principiów, miał powiedzieć, że musiałby studiować siedem lat, aby zrozumieć, o co chodzi w tej książce. Zapewne większość kolegów Newtona z Cambridge mogłoby powiedzieć to samo. Cambridge okresu restauracji nie było zapewne wymarzonym miejscem dla intelektualisty. W opinii wielu było siedliskiem lenistwa, opilstwa i obżarstwa. Dochody członka kolegium pochodziły w głównej mierze z dywidendy dzielonej według starszeństwa, a w mniejszym stopniu zależały od uzyskania stopni akademickich. Kwestia dorobku, poziomu intelektualnego szkolarzy nie była w ogóle stawiana. Praktycznie tylko zbrodnia, herezja lub małżeństwo zakłócić mogły karierę członka kolegium. Trudno się dziwić, że Izaak Newton pozostawał na obrzeżach tego mikroskopijnego światka.

Wyobcowanie jego było wszakże tak wielkie, iż nie mogło być jedynie skutkiem odmiennych aspiracji. Pracowitość bywała też zapewne sposobem odwracania uwagi od własnej osoby. Kiedy Izaak Newton podnosił głowę znad papierów, musiał dostrzegać pustkę wokół siebie, co znów go skłaniało do zajęcia się pracą. Pisząc o mnichach egipskich Newton demaskował ich wizje mistyczne jako wytwór choroby, ascezy i nieróbstwa. I dołączał przepis na uwolnienie się od cielesnych pokus: należy po prostu zająć myśli czym innym. Wolno sądzić, iż była to zasada prakty­kowana przez niego i chyba nie tylko w odniesieniu do cielesnych pragnień, ale i w odniesieniu do kłopotliwej kwestii jego relacji z bliźnimi. Newton nigdy nie założył rodziny, choć, przynajmniej w późniejszych latach, nic nie stało na przeszkodzie (a i wcześniej nie był przecież bez środków do życia). Swemu lekarzowi na starość zwierzył się, że zachował czystość seksualną przez całe życie. Niewiązanie się węzłem małżeńskim ani obowiązkami rodzinnymi miało oczywiście silną tradycję wśród uczonych – Kartezjusz, Leibniz, Hooke, Locke i wielu innych (z różnych zresztą powodów) nigdy nie założyło rodziny. Newton, przynajmniej w okresie Cambridge, starał się nie angażować w nic, co mogłoby go odciągnąć od pracy.

Jeśli osobowość człowieka jest określona głównie przez jego stosunki z ludźmi, to u Newtona można niemal mówić o braku osobowości, jej rozpłynięciu się w sferze pozaosobistej (co nie ma nic wspólnego z brakiem charakteru). Jeden z biografów odnoto­wuje z satysfakcją wyjazdy Newtona poza Cambridge jako dowód, że miał on jakieś sprawy prywatne. Pewnie tak było. Wydaje się jednak prawdopodobne, że Newton utożsamiał się z radami, które chciał przekazać swemu koledze z Trinity Astonowi, gdy ten w 1669 r. wybierał się w podróż. Rady te nie zostały sformułowane przez samego Newtona, który nie tylko nie lubił, ale i niezbyt chyba po­tra­fił mówić na temat zasad postępowania z ludźmi – znaleziono książkę, która była ich źródłem. Musiały jednak wydawać mu się rozsądne, skoro je przepisał. Ich sens sprowadzał się do tego, aby w podróży uczyć się jak najwięcej i unikać konfliktów, bacznie przyglądać się osobliwym zwyczajom cudzoziemców, ale nie dać poznać po sobie, że zwyczaje te mogą nam się nie podobać, przeciwnie, należy chwalić wszystko, co robią, i jak najmniej rzeczy ganić. Własne myśli należy zachować dla siebie. Izaak Newton nigdy nie podróżował, najwyraźniej nie znajdował upodobania w obserwacji odmiennych obyczajów ani w oglądaniu wytworów sztuk. Być może nawet nie wyjeżdżając w podróż czuł się dość egzotycznie wśród tych spośród bliźnich, którzy wokół z niezmor­dowaną energią zabiegali o swoje rozliczne interesy.

W 1669 r. młody profesor z zapałem przystąpił do wykonywania swoich obowiązków. Kilka poprzednich lat spędził głównie nad optyką, wykonując obliczenia i przeprowadzając doświadczenia. Teraz postanowił poświęcić optyce swoje pierwsze wykłady. Było to eleganckie nawiązanie do niedawnych wykładów Barrowa również poświęconych optyce i jednocześnie okazja do pierwszej publicznej prezentacji swoich teorii. To, co miał do przekazania, sam oceniał jako „najdziwniejsze, jeśli nie najbardziej godne uwagi odkrycie, uczynione dotąd w działaniach Natury”. Nie zachowały się żadne wzmianki o reakcjach słuchaczy, nie wiadomo więc, czy komunikowane im z pierwszej ręki odkrycia optyczne zrobiły na nich jakiekolwiek wrażenie.

powrót do strony głównej